Make cookies not war. Wystawa „Zawód: projektant” w galerii Salon Akademii

Globalizacja, urbanizacja, demografia, środowisko i technologia. Chyba trudniej o większe ogólniki przy opisywaniu zjawisk zachodzących we współczesnym świecie. A jednak to właśnie wokół tych zagadnień została zakomponowana wystawa „Zawód: Projektant” w Galerii Salon Akademii działającej na warszawskiej ASP.

DSC_1194

Brzmi ambitnie. Szybko okazuje się jednak jak jest naprawdę. Na wystawie dominuje pływanie po powierzchni zjawisk oraz efekciarstwo zamiast konkretu. Ekspozycja skutecznie obnaża braki w syntetycznym myśleniu polskich projektantów. Wina leży tu być może po stronie zbyt rozbuchanej tezy, albo edukacji artystycznej, której nomen-omen warszawska ASP sama jest znacznym reprezentantem. Trudno mi tę kwestię sprawiedliwie rozsądzić ponieważ nie znam dość dokładnie zagadnienia nauczania na polskich uczelniach wyższych.

Nie mam natomiast najmniejszego problemu z oceną tego, co w Salonie zostało pokazane. Znalazły się tu projekty, które mają ambicje być albo komentarzem albo propozycją rozwiązania jakiegoś problemu w ramach jednego z pięciu wymienionych wyżej obszarów. I tak mamy przedmioty nadające się do codziennego użytku (lampy, rower, leżankę, regały) równolegle z bardziej niepraktycznymi konstrukcjami jak na przykład instrument muzyczny do zamontowania w leśnym strumyku.

Nawet jeśli potraktować te pomysły jako prototypy to ich atrakcyjność nie osiąga nawet poziomu projektów z Ikei. Nie mówiąc już o tym, że powielają wygląd skandynawskiego taniego wzornictwa, którego symbolem stał się norweski gigant meblowy a ostatnio także sklepy Tiger. I tak przedmioty codziennego użytku dzielą się tu na dwie kategorie: a – niewygodne i, b – niepraktyczne.

Do tych drugich na pewno należy seria „Nomada” autorstwa Niny Woronieckiej. Projekt ma odpowiadać na potrzebę zjawiska współczesnej „nomadyki”, tj. częstego przemieszczania się po świecie.

DSC_1198

Pomysł niby jest ok, ale… czy podróżowanie z własnymi meblami przypadkiem nie podważa sensu takiego stylu życia? Trudno wyobrazić mi sobie jak taszczenie składanego biurka, regału i materaca jest lepsze od transportowania całego dobytku w jednym plecaku. Projekt Woronieckiej świetnie pokazuje jakie pojęcie o „życiu w drodze” mają europejskie mieszczuchy. Te mebelki już chyba lepiej sprawdziłyby się jako wyposażenie squotów. To chyba jedyny dobry pomysł na komercjalizację „Nomady”.

Pseudopraktyczna jest również „Bibliotekarka” Marty Niemywskiej. Wszystko rozchodzi się tu o metalowe podpórki.

DSC_1227

Ich wielkość ma zapewne związek z konstrukcją i wytrzymałością materiału. Prostota spotyka się tu z estetyzmem, ale na tym koniec. Ile książek może się zmieścić na takiej półce? Jak zagospodarować trójkątne przestrzenie pod podpórkami? Jak nie rwać włosów z głowy podczas wycierania kurzu pomiędzy nimi? Podobny pomysł, ale zdecydowanie lepszy w wykonaniu widziałam na Targach Rzeczy Ładnych w zeszły weekend w Domu Braci Jabłkowskich i pokazuję poniżej jako pozytywną inspirację. Autorem jest Rajmund Teofil Hałas. Aż trudno uwierzyć, że projekt pochodzi z 1959 roku.

DSC_1159

Bardzo praktyczne są za to regały z serii „Meble 3+”. Niestety, faktycznie należy im się jedynie trzy z plusem, bo przy okazji są po prostu brzydkie. Wyglądają jak wykonane z prefabrykatów z Castoramy z działu „do warsztatu”.

DSC_1226

Romans industrialu z klockami lego zdecydowanie się tutaj nie powiódł. Nie wspominając już o tym, że na zaproponowanym do kompletu krześle można wysiedzieć tylko kilka chwil. A jak się robi taki surowy mebel to chyba trochę bez sensu psuć jego linie podkładając pod pupę poduszkę. To upupia cały projekt.

DSC_1223

Opisana wyżej niepraktyczność projektów z Salonu Akademii dowodzi tylko, że w rzeczy samej przedmioty, które zostały tam zgromadzone znajdują się dokładnie w miejscu, w którym znajdować się powinny. Czyli w odosobnieniu od reszty świata. Zamknięte w czterech sterylnych ścianach white cuba, tym dobitniej odrywają się od rzeczywistości oraz natury zjawisk które rzekomo mają komentować.

Chociaż moment. Może ja się za mocno spinam i to jest po prostu dowcipna wystawa z przymrużeniem oka? Moja wina. Zmyliły mnie te górnolotne hasła. Bo czy można brać na serio projekt, który wciela w życie hasło „make cookies not war?”.

DSC_1203

Albo próbuje walczyć z rasizmem i neonazistami przy pomocy kolorowej książeczki?

DSC_1204

Czy generuje dźwięki natury przy pomocy napędzanego wodą instrumentu zainstalowanego w samej naturze? Najsympatyczniejsza w tym wszystkim jest nakładka na patyki do nordic walkingu. Zdecydowany hit ekspozycji!

DSC_1205

Mój zachwyt nie jest podszyty żadną przesadą. „Polish walking” to jedyny projekt, który wypełnia tezę tego pokazu: dowodzi, że można problem zauważyć, zinterpretować i nadać mu atrakcyjną formę. Bez tych dwóch pierwszych elementów dizajnerskie przedmioty są tylko wydmuszkami, które fajnie ogląda się na ekranie komputera.

Dlatego twórcom „Polish walkingu” Agacie Kulik-Pomorskiej oraz Pawłowi Pomorskiemu proponuję, żeby do kompletu wykonali jeszcze odpowiednie gogle oraz buty, które pomogą innym kolegom projektantom śmielej wypuszczać się na eskapady po naszym polish świecie w poszukiwaniu inspiracji. Może warto zacząć od własnego podwórka i rzeczy, które są bliskie nie tylko „społeczeństwu” oraz „światu”, ale przede wszystkim projektującym i ich lokalnym odbiorcom.

Wystawa średnia, ale  ciasteczka były smaczne.

Wystawa średnia, ale ciasteczka były smaczne.

 

Dodaj komentarz